Montag, 12. März 2012

Impressionismus I

     Kolekcja "Albertina" jest jedną z największych i najważniejszych kolekcji sztuki na świecie. Jej nazwa pochodzi od imienia założyciela kolekcji Alberta Sasko-Cieszyńskiego, drugiego syna Augusta III Polskiego z rodu Wettinów (taaaak, to ten sam król elekcyjny znany u nas jako August III Sas z filiżanką w ręku) i zięcia cesarzowej Marii Teresy (od której zresztą otrzymał w darze ślubnym Księstwo Cieszyńskie). Albert Kazimierz August Ignacy Pius Franciszek Ksawery Saski nie odegrał jakiejś kluczowej roli w dziejach. Sprawował pewne funkcje administracyjne na Węgrzech i w Niderlandach, ale tak naprawdę całe swoje życie poświęcił żonie Marii Krystynie oraz sztuce. 

     Albert i Maria Krystyna pobrali się z miłości. Wyjątkowo otrzymali na to zgodę Marii Teresy (co wzbudzało zazdrość u pozostałych dziesięciu córek władczyni), ale ślub mogli wziąć dopiero po śmierci cesarza - Franciszka Lotaryńskiego, który miał do jej zamążpójścia bardziej pragmatyczne podejście. Uroczystości ślubne odbyły się na początku 1766 roku zanim jeszcze skończyła się żałoba. Maria Krystyna miała ponoć talent malarski. Swoją kolekcję małżonkowie założyli podczas pobytu w Preszburgu, potem kontynuowali w Brukseli. W 1793 w obawie przed Wielką Rewolucją Francuską przenieśli się do Wiednia (po drodze statek wiozący jedną trzecią kolekcji zatonął). W Wiedniu żyli szczęśliwie, lecz niezbyt długo. Maria Krystyna zmarła pięć lat później z powodu choroby. Zrozpaczony Albert odsunął się zupełnie od wszelkich spraw świata tego i do końca życia (czyli do 1822) czuwał nad swoim zbiorem grafik, który umieścił w odnowionym Palais Tarouca, gdzie znajduje się do tej pory.

     "Albertina" to ponad milion (!) różnych prac: szkiców, akwareli, pasteli, gwaszów, druków, planów architektonicznych i fotografii. A jeśli chodzi o autorów, to powiem w skrócie: są tam wszyscy. Ale dosłownie: wszyscy. Żeby nikomu się od tego nadmiaru w głowie nie zakręciło, na wystawach stałych lub czasowych pokazują nie więcej niż pięćset z nich na raz. Dziś odwiedziłam wystawę impresjonistów, na którą składało się około dwieście prac, głównie pasteli, szkiców i akwareli. Przeżycie godne polecenia.

     Z początku czułam się onieśmielona, oglądając wystawę (wstęp dla studentów osiem euro). Dookoła mnie kręciło się mnóstwo ludzi w wieku emerytalnym. Mieli w zwyczaju długo stać w miejscu i czytać podpisy pod obrazkami. Z moim kiepskim wzrokiem, musiałam się przedzierać przez ten mur i stawać dwa razy bliżej, żeby cokolwiek zobaczyć. Po pewnym czasie jakoś się jednak przerzedziło i już bez stresu zanurzyłam się w kolorowy świat impresjonistów. 

     Malarzy ułożono w salach mniej więcej chronologicznie. Ściany bezwględnie szare, lampy przygaszone, tylko na konkretne prace padało rozproszone światło. Pierwsi Baudain i Manet. Baudain - nic fascynującego. Edouard Manet, autor słynnej Olimpii czy Śniadania na trawie, też nie zaprezentował się powalająco. Śpiący kot, londyńskie mosty... Potem Claude Monet, czyli fanatyk lilii wodnych. Akurat nie wystawili żadnej z wersji jego ulubonych nenufarów. Były za to dwa portrety pastelami. Urokliwe, nastrojowe, ale niezbyt zapadające w pamięć. Parę wczesnych, niedopracowanych szkiców. Najbardziej zwróciły moja uwagę dwa szkice węglem. Niewielkie, ale wyraziste, z ostrymi, mocno zaznaczonymi liniami.

     Ciekawiej zaczęło się robić dopiero później. Naprzeciwko siebie ustawili Seurata i jego szkice oraz Signaca z jego multikolorowymi akwarelami. Po lewej zabawa w wydobywanie bryły za pomocą czerni, po prawej szaleństwo dywizjonizmu z paletą barw rodem z dziecięcych kolorowanek. Tu stateczna materia wymodelowana na płaszczyźnie, tam igraszka ze złudzeniami optycznymi.

cdn.


Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen